MOIM ZDANIEM: O psich zawodach i ludzkim ściganiu

Piękno psich sportów polega na tym, że uczą człowieka ogromnej pokory. Bo tu zawsze na pierwszym miejscu jest pies. Pies, który nie wie czym jest medal, puchar, wygrana czy przegrana. Pies, który tak jak człowiek może mieć słabszy dzień i odmówić współpracy. Albo – wybaczcie dosłowność – zatrzymać się na kupę podczas wyścigu.

Ten wpis to moja cegiełka do dyskusji o psich sportach, jaka się właśnie toczy na wielu stronach i forach. Ponieważ bieganie z psem – i również ściganie się na psich zawodach – jest nieodłączną częścią mojego i Flicki życia od ponad półtora roku, poczułam się wywołana do tablicy przez autorkę bloga BavariaTeam, która swoim tekstem Pożegnanie z dogtrekkingiem czyli NO MORE STRESS and CORTISOL wywołała prawdziwą burzę.

Postanowiłam odczekać kilka dni, przemyśleć na spokojnie, nim cokolwiek napiszę… Pominę te wszystkie kwestie związane z chemią i wydzielaniem hormonów – raz, że się nie znam, dwa, że doskonale do tego wątku nawiązał na swoim blogu PAN HUSKY

Napiszę o sobie. I o swoim psie.

Nasze pierwsze zawody to właśnie dogtrekkingi – czyli długodystansowe biegi (lub marsze) na orientację. W tym sezonie postanowiłam sprawdzić i siebie, i psa w canicrossie.

Wróciłam w myślach do początków, do tego co było powodem, że w ogóle pojechałam na pierwsze zawody. I nie ma innej odpowiedzi jak tylko jedna: PIES. Pies, który lubi biegać. Gdyby nie Flicka – najpewniej moja przerwa w bieganiu trwałaby dalej…

Tak, uwielbiam wygrywać. Zdobywać medale. Stawać na podium. Ścigać się. Robić życiówki. Dlatego między innymi startuję w zawodach „tylko dla ludzi”. Na zawodach, gdzie w stu procentach wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie, mojego przygotowania i dyspozycji danego dnia.

Tak, uwielbiam psie zawody. Uwielbiam na nich wygrywać, zdobywać medale, ścigać się, robić życiówki.

Kocham mojego psa. I dlatego między innymi biorę udział w psich zawodach.

BavariaTeam pisze:

…wspólny start, nagle wszyscy biegną w jednym kierunku, (…) psy ujadają, adrenalina i kortyzol rosną, monotonny bieg z psem, gdy pies nie ma czasu się nawet załatwić – samce nie mają czasu „poznaczyć” terenu, czas jest najważniejszy (…), do tego gdy dochodzi czynnik ludzki – taaak, poddenerwowanie człowieka, ochota na puchar, na medal, na pudło ma ogromny wpływa na psa – z opanowanego wcześniej psa mamy tykającą bombę

Przeczytałam cały tekst kilka razy. Bo może faktycznie autorka ma rację? Może faktycznie wyrządzam psu jakąś straszną krzywdę biorąc go na zawody? O zgrozo – zawody, w których, aby wygrać, trzeba być najszybszym.

Droga Autorko – jeśli rzeczywiście biegasz na zawodach tak, że Twój pies nie ma czasu nawet się załatwić, to tak – dobrze, że zrezygnowałaś.

Przeczytałam kilka Twoich wpisów, w tym lipcowy o zawodach w Pelplinie. Piszesz:

Po ostatnich dwóch startach (…) dochodzę do wniosku, że dogtrekking już nie sprawia mi żadnej przyjemności, to nie jest TREKKING, to nie jest spacer, to nie jest relaks z psem – to zwykłe konkurowanie i bicie się o czas i ciągły bieg, prawdziwy canicross. Nie ma czasu na picie, nie ma czasu na zdjęcia, nie ma czasu na czekoladę, nie ma czasu pogadać.

To utwierdziło mnie w tym, co napisałam wcześniej. Skoro nie sprawia Ci to przyjemności – nie ma sensu się męczyć. Ale w tym miejscu muszę też zaprotestować. Wszystkie dogtrekkingi, na których byłam, -pokonywałam biegiem. ZAWSZE – czy to na trasach krótkich czy długich – miałam czas na picie, jedzenie, kąpanie psa w mijanych rzeczkach czy bajorach. I mimo to – jakoś zawsze udawało mi się stanąć na podium. Zawsze na takich zawodach są ludzie, którzy nie są biegaczami. Oni idą. Spacerują wolniej lub szybciej. I pewnie wielu z nich też ma nadzieję, że staną na podium, bo ci biegający na przykład pogubią się na trasie (w końcu to sport i wszystko jest możliwe). I nierzadko tak się przecież właśnie dzieje!

Używasz stwierdzenia: prawdziwy canicross. Mam za sobą dwa starty w takich zawodach – w „prawdziwym canicrossie”. W jednym masz rację. Tu nie ma czasu na zjedzenie czekolady w biegu. Nawet na napicie się. Bo ten bieg trwa najwyżej kilkanaście minut!

Mam psa, którego nie muszę specjalnie motywować do takiego biegu. Flicka sama z siebie pędzi ile sił w łapach. Takie pogonie ze mną na drugim końcu linki urządza też na niektórych treningach (to zwykle wtedy jak biegamy w lesie, albo w jakimś nowym miejscu – o dziwo, jakoś nie ma ochoty wąchać, posikiwać – co robi nagminnie jak trenujemy w naszym osiedlowym parku).

Co do stresu… Mój pies stresuje się jak widzi dozorcę (nie lubi go i już). Boi się kosiarek. Nie lubi niektórych psów. Nad wszystkim „czynnikami stresującymi” cały czas pracujemy, aby Flicka nauczyła się je ignorować.

Czy zawody to stres dla psa? Przyznam – nigdy myślałam o tym w tych kategoriach. Owszem, zawody to emocje. Spotkanie z innymi psami, dużo ludzi, wreszcie sam wyścig. Ale – czyżbym źle odbierała sygnały, które wysyła mi mój pies? Bo moim zdaniem TO POZYTYWNE EMOCJE. Niech nawet będzie, że użyjemy słowa stres. Ale pozytywny. Nie strach, nie złość, tylko radosne podekscytowanie. Kiedy Flicka biegnie, nie patrzy na stoper, nie wie jaki dystans ma do pokonania. Nie wie, że jeśli będziemy najszybsze, to dostaniemy puchar. Albo nawet worek karmy. Po prostu rwie się do biegu i kiedy wystartuje – leci przed siebie, a ja czuję, że ona właśnie jest w swoim żywiole. Dlaczego miałabym jej tego odmawiać?

Flicka jest psem, który lubi nowe rzeczy. Cieszy się nimi. Nowe rzeczy – jeśli są dla psa fajne – są świętem, zabawą. Przykład z czasów szczenięcych: nauka komendy równaj. Przecież to był szał! Przez tydzień mój pies nic innego nie robił, tylko chodził z dumnie wyprężoną kitą przy mojej nodze. Na nic odganianie, zachęcanie do innej zabawy. Równanie jest nowe, fajne i już! Flicka takie rzeczy robi wtedy całą sobą, trudno to opisać – ja to po prostu widzę.

Zawody biegowe są dla niej takim świętem. Czymś co lubi, co powoduje, że angażuje się w nie całą sobą. Ona lubi towarzystwo psów, lubi ludzi, lubi bieganie, wie, że na zawodach zawsze dostanie michę ulubionego ryżu z kurczakiem. Zawody nie są codziennie. Nam do tej pory w sezonie wychodzi maksymalnie raz w miesiącu. Gdyby zawody były co tydzień – jestem pewna, bo znam swojego psa, przestałyby być tak fajne, ekscytujące, „na sto procent”. Spowszedniałyby tak, jak bieganie w parku przy osiedlu.

Na zawodach są różne psy. Są takie, które biegną wolno, na luźnej smyczy. Które na zmianę przyspieszają i zwalniają. Ich właściciele mogą zachęcać, motywować, uczyć na treningach. I nic więcej! Bo jak zmusić psa do biegu? Jeśli ktoś nie wie – w canicrossie zasada jest jasna – pies musi biec przed człowiekiem. Jeśli nie chce – koniec, kropka, nie ma ścigania. Załatwianie się na trasie? Zdarza się. I co? Jak niby powstrzymać psa przed zrobieniem kupy? (widać autorka BavariaTeam ma na to jakiś magiczny patent) Poza tym we wszystkich znanych mi regulaminach psich zawodów zawsze jest zapis o tym, że zwierzęcia nie można do niczego zmuszać. Gdyby nagle Flicka odmówiła współpracy na zawodach? Gdyby chciała wąchać, posikiwać, zamiast biec? Co niby miałabym zrobić, prócz próby słownego zmotywowania do biegu? Ciągnąć psa? Pchać? Nieść na rękach? Żadnej z tych rzeczy robić nie wolno.

Uważam, że psie zawody  to wspaniała socjalizacja. Owszem, zabierając zwierzę na zawody funduję mu dużą dawkę emocji. Ale to dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy zabieram na spacer po mieście, kiedy jesteśmy cały dzień na grzybach (ach, te leśne zapachy!), kiedy jedziemy razem na wakacje.

Kiedy czytam wpis BavariaTeam to myślę sobie, że idealny właściciel to taki, który izoluje psa od wszystkich sytuacji wywołujących w nim emocje… Niech pies będzie zawsze spokojny, apatyczny, powolny…

Bieganie z psem jest wspaniałe. I zawsze będę zachęcać do uprawiania tej aktywności. Także do startu w zawodach, bo to miejsce, gdzie spotykają się ludzie, którzy naprawdę psy kochają i są w stanie dla nich zrobić wszystko.

Zgodzę się, być może są psiaki, które rzeczywiście źle by się czuły w takim miejscu i nie powinny jeździć na żadne wyścigi. Ale chyba właśnie na tym polega bycie odpowiedzialnym opiekunem – wiedzieć, co psu sprawi przyjemność, czego nie lubi, nad czym trzeba pracować.

Ponieważ i dogtrekking, i canicross to sport, pewnie i tu zdarzają się tacy, którzy chcą być pierwsi za wszelką cenę. Tacy, którzy będą ścigać się o zwycięstwo nawet kosztem psa. I tacy, mam nadzieję, będą z tego sportu eliminowani.

KŚ, fot. Zbigniew Świderski

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Eto, pies maratończyk
O sprzęcie do biegania z psem