Moja siostra pierwszy raz startowała w canicrossie. Pola i Ala – debiutowały w Pucharze Samojeda. Sybi też pierwszy raz była na zawodach. A ja? Ja pierwszy raz pojechałam na zawody psich zaprzęgów tylko jako kibic. Oto garść moich wrażeń z Zawodów Psich Zaprzęgów w Minikowie.
Kontuzja, która wlecze się za mną od listopada na razie nie pozwala mi biegać. Z wielkim żalem odpuściłam wiosenne wyścigi psich zaprzęgów w Lubieszowie, oddałam też pakiet startowy na mój ukochany Bieg Transgraniczny. Strasznie mi jednak brakowało atmosfery zawodów – wymyśliłam więc chytry plan.
Moja młodsza siostra – Gosia – biega. Gdyby tak wystartowała z Flicką zamiast mnie? I gdyby zabrała swoje córki – niespełna trzyletnią Alicję i prawie pięcioletnią Polę? No i oczywiście swoją suczkę Sybi? Wiedziałam, że Minikowo (pod Bydgoszczą) będzie na taki stuprocentowo babski, rodzinny wyjazd idealne – przede wszystkim ze względu na to, że to najbliższe Szczecina tego typu zawody. Gosi dwa razy powtarzać nie trzeba było, a dziewczynkom – tym bardziej!
Spałyśmy w psiolubnym Zajeździe WIK w Ślesinie – psy nocują tu za darmo, a jedyna prośba od właścicieli – to, żeby nie spały w łóżkach (jeśli kiedykolwiek tam będziecie, pytajcie o domowe przetwory, ja jestem fanką ich konfitury dyniowej – oczywiście kupiłam sobie na zapas).
Nie powiem – trochę martwiłam się tym startem. Od paru miesięcy zupełnie nie trenuję z Flicką – a pamiętając jej jesienny bunt właśnie w Minikowie, brałam pod uwagę, że i tym razem lekko nie będzie.
Flicka na szczęście jest psem, który nie stroi fochów, jeśli biegnie z kimś innym – tu więc żadnych obaw nie miałam.
Temperatura była iście wiosenna, więc sędziowie zdecydowali o skróceniu trasy – to dla nas wspaniała wiadomość. W sumie więc do pokonania zarówno pierwszego jak i drugiego dnia była pętla o długości ok. 2800 metrów (z jednym długim zbiegiem i jednym podbiegiem). Po pierwszym dniu Gosia miała najlepszy czas wśród wszystkich kobiet startujących w canicrossie. Mimo zaliczenia upadku na trasie, była lepsza od drugiej zawodniczki o 27 sekund. Drugiego dnia poprawiła swój czas i powiększyła przewagę o kolejne 9 sekund. Co tu dużo mówić – pękam z dumy, tym bardziej, że przecież to było dla zabawy, bez żadnego spinania się, bez żadnych przygotowań pod kątem tych zawodów (Gosia szykuje się teraz do półmaratonu – więc typowo sprinterski dystans canicrossowy to zupełnie inna bajka). Patrząc na zdjęcia z trasy widzę, że Fliczka momentami „plażę” sobie robiła, zamiast biec porządnie, ale biorąc pod uwagę temperaturę i brak przygotowań – mogę powiedzieć śmiało, że było naprawdę super.
No i na deser najważniejsze. Może wstyd przyznać, ale na żadnych dotychczasowych zawodach nie przyglądałam się biegom dla dzieci – czyli Pucharowi Samojeda. Tym razem najbardziej na nie czekałam, ponieważ Pola i Ala miały wystartować w kategorii dzieci młodszych. Niespełna trzyletnia Alusia była chyba najmłodszą zawodniczką – jest tak drobniutka, że nawet pas trzeba było specjalnie ściskać, żeby można było podpiąć psa (tu podziękowania dla Konrada Wysockiego, najlepszego wujka na całym stake-out’cie, który wymyślił patent na przystosowanie pasa do gabarytów Ali).
Ala pobiegła z Sybi, suczką mojej siostry. Z Flicką pobiegła Pola. Oczywiście dzieci podczas takich biegów mogą być asekurowane – Ali towarzyszyła więc Gosia, ja biegłam przy Poli.
Drugiego dnia sędziowie odrobinkę pomylili kolejność startów i Pola pobiegła na końcu, zamiast w środku stawki, ale dzięki temu mamy najlepsze zdjęcie, jakie mogłam sobie wymarzyć – cała nasza szóstka – dwie małe siostry, dwie duże i dwie suki, które też przecież są dla siebie niemal jak siostry (patrz zdjęcie główne).
Gosia już planuje jesienny wypad do Minikowa 🙂 We mnie po tym wyjeździe wstąpiła nowa energia i mam nadzieję, że jesienią będę się ścigać z własną siostrą! Kontuzjo precz!
Dziękuję organizatorom – Sforze Nakielskiej – za miłą atmosferę. A szczególne podziękowania dla Justyny Gettel i Konrada Wysockiego – za towarzystwo na stake-out’cie. No i grilla, na którym dwie weganki mogły zrobić sobie pyszne warzywka i nie martwić się, że na posiłek regeneracyjny zaserwowano bigos i kiełbasę 😀
A na koniec – zdjęcie „pędzących wacików”, czyli samojedy w akcji. Tak puchate, że aż nierealne – takie psie chmurki 🙂 Ale to właśnie na trasach Minikowa można zobaczyć takie psiaki, bo tu rasowe psy biorące udział w wystawach mogą zdobyć tzw. licencje użytkowe. To taki dodatkowy koloryt minikowskich zawodów.
Zdjęcia: 1,3 – Agata Kros, 4 – Katarzyna Świerczyńska, 2,5,6,7 – Justyna Gettel