NASZE PODRÓŻE: Harce nad Dunajcem

Jestem oczarowana Nowym Sączem. Byłam tam tylko jeden, krótki dzień, ale oświadczam wszem i wobec, że to miasto idealne na wypad z psem.

To była podróż ekspresowa. W piątek wieczorem wyjazd z Warszawy, sobota w Nowym Sączu i wieczorem powrót do Warszawy. Miałam tam dwa służbowe spotkania i ponieważ moje rozmówczynie (serdecznie pozdrawiam Gosię i Kasię z krynickiej grupy GOPR;)) nie miały nic przeciwko, wzięłam ze sobą Flickę.

Wiecie jak jest z podróżami nocnymi pociągami… Różnie to bywa, więc duży pies u boku, skutecznie odstraszy potencjalnego złodzieja. Przecież złodziej nie musi wiedzieć, że ten pies, to nawet oka nie otworzy, jak ktoś do przedziału wejdzie.

Flicka zaprawiona w kolejowych podróżach pierwszy raz miała spędzić w pociągu po 11 godzin. Najbardziej martwiłam się o podróż w tamtą stronę. Na miejscu miałyśmy być ok. 10 rano. Normalnie o tej porze Flicka już dawno śpi po porannym spacerku. Wykorzystałam więc postój o 4 nad ranem w Krakowie Płaszowie na szybki spacerek po okolicznych trawnikach. Wystarczyło i Flicka bez żadnych problemów dojechała do Nowego Sącza.

Gosia, z którą miałam spotkać się o 11.00 zaproponowała kawiarenkę w miejscowym parku – lokal o uroczej nazwie „Spóźniony Słowik” (ul. Długosza 10). Niezwykłe miejsce, schowane w zieleni i, co dla mnie najważniejsze, przyjazne psom nawet zimą, kiedy ogródek jest nieczynny. Zachwycona Flicką właścicielka oznajmiła, że o każdej porze roku zaprasza do siebie wszystkie psy świata.

Po tym spotkaniu miałam czas do 17.00. Poszłam spacerkiem na Stary Rynek, a dalej nad Dunajec. Po drugiej stronie rzeki dojrzałam długi, kamienisty brzeg. Postanowiłam tam właśnie dotrzeć i to był strzał w dziesiątkę. Najpierw rozległe łąki, na których Flicka hasała bez smyczy, potem fajne zakole rzeki i coś w rodzaju małej zatoczki, gdzie bez obaw o wartki nurt mogłam puścić psa.

Spotkanie z miejscowymi psiakami.

Po ponad dwóch godzinach tam spędzonych ruszyłyśmy z powrotem na Rynek. Tym razem wzdłuż ruin zamku, skąd jest piękny widok na Dunajec i całą okolicę. Poleżałyśmy tu jeszcze parę minut na chłodnej trawie i postanowiłam zjeść obiad w ogródku na Rynku. Pizza z warzywami genialna, a i Flicka dostała… wiaderko wody.

Spacerując potem znów po miejscowym parku postanowiłam skorzystać z miejskiej toalety. Do takich miejsc zwykle nie pozwalają wejść z psem. Szykowałam już mowę błagalną, żeby osoba obsługująca przybytek popilnowała psa. A tu niespodzianka. Flicka mogła wejść ze mną do środka.

Na drugie spotkanie też umówiłam się w „Spóźnionym Słowiku”. Potem, korzystając z czasu, jaki został mi do pociągu, chciałam zrobić drobne zakupy na podróż. I klops! W Nowym Sączu większość sklepów jest w soboty czynna do 14.00. Nawet przy dworcu kolejowym nic nie ma. Najbliższy sklep czynny do 23.00 to typowy spożywczak z niskimi regałami i samoobsługą. Z typu takich, co to na pewno tam z psami nie wpuszczą. Zdesperowana postanowiłam mimo wszystko zapytać i w razie czego ubłagać którąś z pań ekspedientek, żeby popilnowała mi psa na czas zakupów.
– Czy mogę wejść z psem? – zaryzykowałam pytanie.
– Proszę, ale szybciutko – odparła uśmiechnięta pani.

I to właśnie jest główny powód, dla którego polecam Wam to miasto: ogromna życzliwość ludzi.

Pociąg z Nowego Sącza odjechał o 20.23. Ok. 7 rano byłyśmy w Warszawie. Tym razem zrezygnowałam ze spaceru w Krakowie. Za to ok. 4 nad ranem, kiedy przebudziłam się na chwilę… Co ja będę opowiadać. Zobaczcie sami….

W pociągu…

Flicka po prostu uznała, że dosyć ma leżenia na podłodze. Wszystkich, którzy patrzą ze zgrozą zapewniam, że dokładnie wyczyściłam potem siedzenie 🙂

zdjęcie główne: Odpoczywamy przy ruinach zamku, fot. Pzp

>>>Zobacz także:
O Bydgoszczy, saloniku Relay i ludzkiej nieżyczliwości
Pies w sklepie i restauracji – co na to sanepid