Namiot z psem i wędrówka z psem. To będzie rzecz o sprzęcie. O tym, co się sprawdziło, a co było największą porażką.
Na początek najważniejsze: jestem amatorką i robiłam to pierwszy raz. Pierwszy raz w dorosłym życiu spałam pod namiotem, pierwszy raz tylko z psem. Pierwszy raz tak długo szlam niosąc wszystko na plecach. Wszystko pierwszy raz i to było fajne. Ale też sprawiło, że nie ustrzegłam się błędów. Pewnie za jakiś czas będę się śmiała z tego wszystkiego, a jeśli Ty jesteś wprawionym namiotowym podróżnikiem, mistrzem spania na dziko, pakowania się na wędrówki i pokonywania kilometrów z plecakiem – zaśmiejesz się w głos lub załamiesz ręce. Ale mimo to, właśnie teraz, na gorąco jeszcze, chcę spisać te swoje pierwsze wrażenia z naszej stukilometrowej wędrówki zachodnimi zakamarkami Polski.
Plecak, plecak i jeszcze raz plecak
Kiedy planowałam ten kilkudniowy spacerek zrobiłam listę, czego potrzebuję i co mam. Nie chciałam kupować zbędnych gadżetów. Na koniec podsumuję krótko, ile wydałam. Nie miałam namiotu, karimaty lub materaca, ale za to miałam śpiwór i plecak. Stary, fajny, oldskulowy nieco już plecak, który pożyczyliśmy kiedyś od córki Michała i tak już u nas został. Więc po co kupować nowy?
No właśnie. Ten 45-litrowy wydawał mi się zawsze wielki. Do czasu, kiedy dzień przed wędrówką uszykowałam rzeczy do spakowania i nagle okazało się, że nie ma żadnych szans, aby się wszystko zmieściło.
Ta fota jest jeszcze sprzed wywalenia kilku rzeczy.
Wszystko pięknie, potem to już miałam prawie łzy w oczach i ostatnią rzeczą o jakiej myślałam, było robienie zdjęcia temu, co ostatecznie upchałam w plecaku. Najpierw z ekwipunku zniknęły m. in. zapasowe spodnie i bluza, potem zajmująca dużo miejsca i ciężka linka dla Flicki. Uratowały mnie… psie sakwy. Ale o nich będzie dalej, bo to był jeden ze sprzętowych hitów.
Mimo, że przeczytałam jakieś tam poradniki, jak dobrze spakować plecak, jak rozmieścić obciążenia, to wszystko szlag trafił, kiedy musiałam kombinować i kolejne rzeczy dopinać na zewnątrz. Plecak był najsłabszym punktem wyprawy. Niedopasowany, już po pierwszym dniu miałam mocno otarte ramiona. Teraz już wiem: jeśli chcesz dźwigać swój dobytek na czas podróży na własnych plecach – plecak nie może być czymś, co sprawia, że momentami masz ochotę kląć w głos (i czasem nawet to robisz;)) Dobry plecak, dopasowany do mojej sylwetki i ciężaru, jaki zamierzam dźwigać, ląduje na nowiutkiej liście rzeczy, które bardzo chcę mieć.
Co do wagi – nie wiem, ile to wszystko ważyło, bo (prozaiczne, c’nie ;))… nie mam wagi w domu 😀 Ale myślę, że ok. 15 kilo w dniu wyjścia było.
Najtańsza karimata i stary dobry śpiwór
Po powrocie zadzwonił do mnie znajomy i zadał jedno, kluczowe dla niego pytanie: na czym spałaś?
Otóż to była rzecz, na której postanowiłam na maksa zaoszczędzić. I pieniędzy i kilogramów na plecach. Kupiłam najtańszą, leciutką karimatę w Decathlonie (19.99 zł). Obawy były, zwłaszcza, że mój kręgosłup dość często daje o sobie znać. Ale – u mnie ta mata sprawdziła się na piątkę. Na bank zostanie ze mną jeśli znowu będę spać pod namiotem. Owszem, przy noclegu na dość twardym podłożu na wzgórzu w Zatoni Dolnej, nie był to luksus, ale też nie było dramatu.
Śpiwór marki Kayoba (model Sandford 300) z marketu Jula. Kupiony lata temu (za jakieś 100 zł chyba), jak jeździłyśmy z Flicką późną jesienią na zawody zaprzęgowe i spałyśmy w autach znajomych. Może to on nadrabiał miękkością surowość karimaty? W każdym razie – wg producenta daje radę do 0 stopni. Najzimniejsza noc to było ok. 5 stopni – wtedy spałam w długich spodniach i bluzie. Pozostałe – w krótkim rękawku i bez skarpetek bo inaczej było mi za gorąco. Czy gdybym musiała teraz kupić śpiwór, wybrałabym ten sam? Tego nie wiem, ale póki co nie planuję wymiany (ceny tych najlżejszych trochę powalają). Ten jest spoko, chociaż zajmuje dużo miejsca (był, tak samo jak karimata, przytroczony do plecaka).
Namiot z psem, czyli namiot Hannah Spruce 2
Ile ja się naszukałam idealnego! Czyli: zielonego (choć to nie jest mój kolor numer jeden, to jednak chciałam, aby namiot wtapiał się w zieleń otoczenia), z dwoma wejściami i taka moja fanaberia: jak największą moskitierą na tych wejściach. Żeby w razie nalotu komarów – móc bez wysiłku ze środka namiotu cieszyć się zachodem słońca. No i budżet – nie chciałam wydać więcej, niż 500 zł. Chciałam też wagowo zmieścić się do 3 kg.
Opcje były różne, ale w tym modelu z czeskiej firmy Hannah zakochałam się od razu. On ma swoje wady (Magda – Dzikość w sercu – dzięki raz jeszcze za wszystkie konsultacje w tej sprawie) i mam ich świadomość. Przede wszystkim – najpierw rozkładasz sypialnię, potem tropik. W czasie ulewy – może być kiepsko. Ale – ja od razu wiedziałam, że wyruszę tylko wtedy, jeśli prognozy na dany tydzień będą korzystne. Nie przetestowałam więc go w czasie deszczu i tu Ci nic na ten temat nie powiem. Dla mnie – na ten moment – to namiot ideał. Namiot z psem i plecakiem?
W dwójce na luzie mieszczę się z Flicką i całym ekwipunkiem. Dla mnie – totalnej nuworyszki w tym temacie – rozłożenie go pierwszy raz zajęło najwyżej 5-7 minut. Po spakowaniu jest dosyć kompaktowy, pakuje się łatwo i niosłam go w plecaku.
Kupiłam go w promocji za ok. 450 zł.
H jak hit. H jak hamak
Na hamak Lesovika i zawieszenie Smuk wydałam ok. 400 zł. I miałam masę wątpliwości, czy potrzebnie. Nie przetestowałam go przed wyprawą. Po prostu spakowałam, bo jest lekki i zajmuje mało miejsca. I to była wspaniała decyzja i nie żałuję ani jednej zainwestowanej złotówki, bo przyda się także na nasze jednodniowe wypady.
Teraz był idealną opcją na wypoczynek na trasie. Pół godziny w hamaku, a stopy i plecy – jak nowe!
Zawieszenie Smuk – bez żadnego wiązania i tym podobnych bzdetów (nie znam się na węzłach) po prostu owijasz taśmy na drzewie i wieszasz hamak za pomocą karabińczyków. Bajecznie proste, szybkie i przyjazne drzewom. Jedyny minus – taśmy nie są długie – musisz znaleźć niezbyt grube drzewa lub wykorzystać stabilną gałąź.
Psie sakwy
Już pisałam, uratowały mnie! To pojemne sakwy od Pawła z Hikingdog.pl. Kiedy planowałam wyprawę, założenie było takie, że Flicka maksymalnie dwa kilo będzie niosła. Np. wodę, albo swoją karmę. Kontuzja łapy, z jaką się borykałyśmy na początku roku wykluczyła jakiekolwiek jej obciążanie, nie chciałam ryzykować.
I kiedy zastanawiałam się co zrobić z bagażem, czy za chwilę nie skończy sie tak, że oprócz plecaka będę targać rzeczy w jakichś siatach z Biedry, eureka! Sakwy! Na szczęście paski wystarczyły, aby objąć plecak. Zmieściły 2 litry wody, apteczkę, powerbanka, notes, jakies przekąski i parę innych drobiazgów, które dobrze mieć pod ręką.
A kiedy mogłam iść bez plecaka – po przepięciu pasków dały się łatwo i wygodnie zarzucić przez ramię i być czymś w rodzaju torby/plecaka na lekko.
PS. Łapa Flicki stuprocentowo zdrowa, więc lada moment psie sakwy będą znowu psimi sakwami 🙂
Selfiestick ze statywem
Kupiony za 45 zł w lombardzie dwa dni przed wyprawą (pewnie przez internet można jeszcze taniej). Składany, zajmował mało miejsca, lekki, ale dzięki temu gadżecikowi mam fajne foty, na których jestem z Flicką. Selfiestick ma pilocika, który łączy się z telefonem i możesz robić foty z całkiem sporej odległości bez konieczności używania samowyzwalacza. Dla samotnych wędrowców, którzy chcą robić sobie fotki – najlepsza opcja.
Kuchnia w trasie
Nie chciałam tu wybrać wersji najbardziej oszczędnej, ale też nie chciałam wydać majątku. Chciałam palnik nakręcany na kartusz gazowy, bo wiem, że będę z niego korzystać nie raz, także na jednodniowe wypady. I dlatego chciałam możliwie mały i kompaktowy. Postawiłam na MSR Pocket Rocket 2, który kupiłam w promocji za niecałe 120 zł. I to był świetny wybór, jestem bardzo zadowolona.
Dwa dni przed wyprawą kupiłam w Juli za jakieś grosze uroczy, lekki jak piórko czajniczek. Jest idealny!
Miałam też garnek kupiony w zestawie z dwoma miskami i łyżkowidelcami w Decathlonie. Wzięłam zestaw dwuoosobowy, bo chciałam mieć większy garnek.
Cóż, moje plany gotowania ambitnych posiłków na trasie z dzikich roślin skończyły się na codziennym parzeniu kawy, ugotowaniu dwa razy zwykłej owsianki z cukrem i zrobieniu sobie sosnowej herbatki. Spuszczam tu zasłonę milczenia na zestaw przypraw, jaki zabrałam, kilo makaronu, soczewicę i prawie pół kilo płatków owsianych.
Co dla psa?
Flicka miała sprawdzone wygodne szelki Sali, smycz z amortyzatorem i na wypadek skaleczenia łapy psie buciki WILD SOUL Dog Gear (wszystko od Piotra z dogtrotter.pl – jak macie psiosprzętowe rozkminy i dylematy, uderzajcie do niego). Ja miałam pas biodrowy (swój stary, wysłużony z negro-team).
Linka Huntera została (za duża i za ciężka), na wszelki wypadek wzięłam jednak lekką i mocną linkę, którą wyjęłam z hamaka instalując zawieszenie SMUK. Nie przydała się 🙂
Zapas karmy – sucha oraz kartoniki Naturea (które kocham zabierać w trasę, bo są mega wygodne), suche przysmaki Lata Kita (super się sprawdziły jako przekąska w czasie marszu). Sucha karma nam została, ale celowo wzięłam dwie porcje więcej.
Apteczka – w zasadzie była wspólna. Pod kątem psa przede wszystkim zestaw w razie skaleczenia, pęseta na kleszcze (ale to też dla mnie).
Flicka miała też swój ręcznik szybkoschnący oraz kocyk (Psią Matkę). Jedno i drugie ścieliłam jej do spania w namiocie. Do tego rozkładana miska i psi paszport. I kaganiec do pociągu. I to chyba wszystko.
Ach i jeszcze: miałam dla psa lawendowy spray przeciwko owadom. Psikałam nim psa (nie reagowała na to), ale też swoje ubranie.
Ile wydałam?
Wydatki na rzeczy, które kupiłam z myślą o tej wyprawie, zamknęły się w 1500 zł.
Najdroższe były namiot (ok. 450 zł), hamak z zawieszeniem (ok. 400 zł), oraz zestaw do gotowania w terenie, czyli palnik, kartusze gazowe, czajniczek i garnek z miskami i sztućcami (razem ok. 250 zł). Reszta to m. in. doposażenie apteczki, wspomniany selfiestick, psie i ludzkie spraye na komary i kleszcze itp.
Ile jeszcze wydam? Do pełni szczęścia brakuje dobrego plecaka. Będę polować na promocje i myślę, że za ok. 500 zł uda mi się kupić coś, co posłuży lata (jak masz jakiś sprawdzony – chętnie przyjmę wszystkie rady).