Po co ciągnąć psa na miasto

Gdyby pies miał wybrać, gdzie iść na spacer, na pewno nie wybrałby wycieczki po mieście. Szczególnie dużym. Dla psa lepsze są las, łąka, plaża. Mimo to, przynajmniej raz w miesiącu, funduję Flice typowo miejski spacer. Wśród zgiełku, w tłoku, po betonie, na krótkiej smyczy. I uważam, że ma to sens. Oto pięć najważniejszych powodów, dlaczego.

1. Flicka jest psem miejskim. Mieszkamy w mieście. Najpierw, przez ponad trzy lata psiego życia w Warszawie, a od minionych wakacji w Szczecinie. Flicka od małego z miastem musiała się mierzyć: jazda komunikacją miejską, dotarcie na umówione spotkanie, załatwianie różnych spraw. Miasto to po prostu element życia miejskiego psa. Nawet jeśli na co dzień spaceruje po parku, lesie albo pobliskich łąkach.

2. Miasto trzeba oswoić. Im bardziej spowszednieje, tym mniejsze wrażenie na psie będą robić hałasujące samochody, przebijanie się przez tłum ludzi, tysiące bombardujących psi nos zapachów.

3. Trening czyni mistrza. Jeśli pies bardzo rzadko mierzy się z wielkomiejskim zgiełkiem, wielce prawdopodobne, że nie będzie go dobrze znosił.

4. Pies uczy się zasad, jakimi rządzi się miasto. Flicka wie, że wtedy chodzimy na krótkiej smyczy. Że autobus, metro, tramwaj oznaczają kaganiec na pysku. Wreszcie – że w knajpce czy restauracji grzecznie się leży i czeka, aż ludzie wypiją, zjedzą, nagadają się 🙂 Ta wiedza nie bierze się znikąd (patrz punkt 3.). A jeśli pies wie, jak ma się zachować w określonych sytuacjach, po prostu jest spokojniejszy.

5. To przydaje się w podróży. Jeśli pies jest nauczony, że czasem po prostu łazimy po mieście, zniesie bez problemu wspólne zwiedzanie nowych miejsc. Podróż do innego miasta po prostu nie zrobi na nim większego wrażenia.

MIASTO DLA PSÓW

22 lutego zorganizowałam w Szczecinie miejski spacer dla psów.  Przeszliśmy przez centrum miasta, weszliśmy do przyjaznej psom Galerii Kaskada. Niektóre psy pierwszy raz były na takim spacerze. Niektóre pierwszy raz jechały ruchomymi schodami! I wiecie co? Wszystkie dały radę! W grupie było fajnie, o wiele raźniej, psy mogły się od siebie uczyć. A na koniec, w nagrodę, zabraliśmy psy na jeden ze szczecińskich wybiegów.

Psy w szczecińskiej Galerii Kaskada.
Psy w szczecińskiej Galerii Kaskada.

 

W Szczecinie na pewno jeszcze niejedno takie wyjście zrobimy. I zachęcam Was, żebyście takie miejskie spacerowanie robili też w swoich miejscowościach – małych i dużych. Bo to nie tylko fajny trening dla Was i Waszych psiaków. To też budowanie wśród społeczeństwa pozytywnego wizerunku opiekuna psa (ależ to górnolotnie zabrzmiało;)).

A więc: PSY NA MIASTO!

zdjęcia: Bogusia Depa

 

 

 

 

 

7 Comments on “Po co ciągnąć psa na miasto”

  1. Zdecydowanie popieram! Luśka to też miejski pies i mimo, że zdecydowanie fajniej jej się biega po podwarszawskich łąkach, na spacery po mieście też chodzimy. Oswajanie z takimi sytuacjami przydaje się właśnie szczególnie w podróży. W zeszłym roku na przykład, w samym środku parku miejskiego w Sewilli, na luzie odpoczywała sobie zrelaksowana na kocu – nie ruszali jej biegacze, rozgadani weekendowicze i bawiące się maluchy 🙂

  2. Ja też jestem na wielkie tak! Teraz mieszkamy w mniejszej mieścinie, ale Mały Biały był w sumie na początku psem wrocławskim, gdy do nas trafił – i nie wyobrażam sobie, aby nie znał miasta. Choć spacery luzem są świetne, to jednak ja od początku zauważyłam, że o wiele mniej psa męczą – on może biegać godzinami, a po spacerze w mieście potrzebuje więcej czasu na regenerację. Nie wyobrażam sobie też podróżowania z psem, który nie zna miasta – zwłaszcza pociągami.

  3. Też się zgadzam (tyle, ze ja popełniłam błąd i moje psy nie są przyzwyczajone do miasta – mieszkamy pod miastem). Wielkim problemem jest miejski spacer, wizyta w sklepie zoologicznym itd. (pies wyrywa ręce(zwłaszcza ten jeden większy), ciągnie w każdą stronę … wiejski dzikus ).Kiedy następny spacer w Szczecinie … idę z Wami (przynajmniej z jednym … tym bardziej opornym 😉 )

  4. Od jakiegoś czasu staram się zabierać Jankę do centrum Łodzi. Ją typowe miasto bardzo przeraża i choć mieszkam na osiedlu, po jednej stronie mam tramwaj, po drugiej jeżdżą autobusy, a z oddali słychać odgłosy lotniska, to jest u nas taka enklawa spokoju. Przejście przez skrzyżowanie z tramwajami to dla niej wielki wyczyn, dlatego funduję jej to niezbyt często i maksymalnie po pół godziny. Wolę nie przesadzić, bo skutek może być odwrotny 😉 Ona do wszystkiego potrzebuje dużo czasu, więc liczę, że te nasze wypady kiedyś skończą się jej zobojętnieniem na te straszne miejskie odgłosy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *