Szczerze mówiąc – nie ma tym naszym bieganiu wielkiej filozofii. Lubimy biegać, a ja mam swoje ludzkie cele biegowe, które staram się realizować. Teraz takim celem jest przebiegnięcie dystansu 5 km w 20 minut bez psa i w 17,5 min. z psem. Ten cel zrodził się z mojej fascynacji canicrossem, ale chcę podkreślić najważniejsze: to MÓJ cel biegowy. Nie psa. Bo Flicka po prostu biega. Jeśli można w ogóle powiedzieć, że ma swój psi cel – to tym celem jest zapewne bieganie samo w sobie. Oczywiście moim drugim, bardzo ważnym celem jest bieganie z psem – po to, żeby zapewnić Flice odpowiednią dawkę ruchu, pracy, żeby mój pies był w dobrej kondycji (tak naprawdę ten cel stał się impulsem do rozpoczęcia przygody z bieganiem – i niezależnie od moich ludzkich planów i marzeń związanych z tym sportem, po prostu nie wyobrażam sobie biegania bez psa).
Piszę o celu, do którego dążę, bo cel w bieganiu jest moim zdaniem bardzo ważny. Nie ma znaczenia jaki on jest: czy to poprawa kondycji i chęć zrobienia czegoś dla własnego zdrowia, czy to chęć wybiegania psa i zapewnienia mu odpowiedniej dawki ruchu, zrzucenie wagi, start w zawodach, pobicie rekordu… Cele mogą się zmieniać, może ich być kilka na raz. Ważne, żeby były.
POCZĄTKI
Zaczynałyśmy ponad półtora roku temu. Spokojnie, powoli (dla mnie to był powrót do biegania po wielu latach przerwy). Od półgodzinnych treningów spokojnym tempem. Dwa, trzy razy w tygodniu. Po prostu biegałyśmy. Bardzo szybko zaczęłyśmy biegać wspólnie z Pauliną i jej psami. To okazało się najlepszą motywacją do systematyczności, która w bieganiu jest ważna.
Bo to jest tak – szary, senny dzień, nic się nie chce, biegać tym bardziej… No ale jesteśmy umówione, trudno… W duchu marzę, że zadzwoni Paulina i powie, że nie może… W końcu wychodzimy z domu, Paulina na dzień dobry mówi: „Ale mi się nie chciało. Miałam nadzieję, że zadzwonisz i powiesz, że coś ci wypadło…” No właśnie. Gdybyśmy nie były umówione – biegania by nie było. Połowy treningów by nie było – dla mnie towarzystwo w bieganiu to podstawa.
Potem zaczęłyśmy jeździć na dogtrekkingi. Najpierw te najkrótsze, dziesięciokilometrowe, potem zwiększałyśmy dystans (do ok. 30 km). Nasze treningi dalej wyglądały podobnie. Umawiałyśmy się średnio trzy razy w tygodniu, najdłuższe bieganie zawsze było w weekendy, ale raczej nie przekraczałyśmy dystansu 10-15 km, a w tygodniu biegałyśmy na treningach ok. 7 km.
PLAN PO RAZ PIERWSZY
Przełomem w bieganiu i trenowaniu był moment, kiedy postanowiłam, że wystartuję w Maratonie Warszawskim. Oczywiście bez psa (raz, że nie wolno, dwa – Flicka nie przepada za dreptaniem po asfalcie). Stuprocentowo ludzki cel biegowy – powrót po latach na królewski dystans, chęć zrobienia nowej życiówki. Na stronie Maratonu znalazłam plan treningowy. I to według tego planu postanowiłam przygotowywać się do wrześniowego startu: PLAN 20-TYGODNIOWY.
Dzięki temu wprowadziłyśmy do naszych treningów zupełnie nowe elementy: siłę biegową (którą ćwiczymy robiąc podbiegi na ursynowskiej Kopie Cwila), rytmy (czyli szybkie przebieżki), interwały (bieg w określonym tempie przeplatany odpoczynkiem).
To oznaczało też zweryfikowanie psich treningów. Bo np. okazało się, że Flicka tak jak ja, nie lubi podbiegów (jak dobrze, że Paulina je uwielbia! – inaczej nie wiem, czy bym się zmuszała do czegoś takiego:)) Jeśli więc zabierałam psa na trening z podbiegami – to robiła tylko kilka. Czyli – jeśli ja 12, to Flicka ze mną tylko 4-5 (pozostałe czekała przy ławce na dole górki).
Pamiętam jak podczas jednego z wakacyjnych treningów, postanowiłam wymyślić jakąś motywację dla psa, aby podbiegi stały się choć odrobinę atrakcyjniejsze. Pomocny okazał się… ser. Kładłam kawałek sera na ławce na szczycie górki. Flicka szybko zorientowała się, że jednak warto biec na górę (tak, tak, czasem w psim bieganiu jakiś doraźny, maleńki cel bywa bardzo pomocny).
Taka siła biegowa w psim wydaniu też jest ważna. Mięśnie inaczej pracują (także podczas zbiegów), pies uczy się biegać nie tylko po płaskim (siłę biegową psa można, tak jak u ludzi, ćwiczyć na wiele sposobów – fajne przykłady są w tekście, do którego odsyłam na końcu).
Rytmy i interwały okazały się treningowym psim hitem. Bo oznaczały, że nie ma już tylko monotonnego biegu w jednym tempie, ale coś się dzieje, można się pościgać, popędzić, dostać za to mnóstwo pochwał. Maratoński plan zakładał też długie wybiegania w weekendy (20-30 km). Nie zawsze zabierałam na nie psa, tym bardziej, że szczyt moich przygotować do maratonu wypadał na lato – czyli dla psa takiego jak husky – niezbyt przyjazny czas na intensywne bieganie. Flicka biegała ze mną jeśli: nie było tropikalnego upału, trening był o świcie, trasa pozwalała psu na schłodzenie się (bajoro, jezioro, rzeczka – jakakolwiek woda).
Dodam jeszcze, że nie zrealizowałyśmy planu w stu procentach, nie trzymałyśmy się go sztywno. Był inspiracją, trochę trzymał w ryzach, a wizja zbliżającego się startu w maratonie wystarczająco motywowała, żeby za bardzo nie odpuszczać.
PLAN PO RAZ DRUGI – JAK BIEGAMY TERAZ
Po maratonie postanowiłam skupić się na doskonaleniu szybkości i wytrzymałości na krótszych dystansach. Dojrzałam też do tego, żeby zamówić profesjonalny plan treningowy – napisany dla mnie, zgodny z moimi możliwościami i oczekiwaniami. I tak od połowy października biegam według planu przygotowanego przez Kamila Krauze, trenera z Kancelarii Sportowej Staszewscy. Taki plan to wydatek dokładnie 147,60 zł miesięcznie. Nie jest to mało, ale dla mnie to cena, jaką płacę za pewność, że to jak biegam, przybliża mnie do konkretnego celu, że nic tu nie jest przypadkowe, że wszystko jest dokładnie wyliczone. Także pod kątem mojego biegania z Flicką. No i że w każdej chwili mogę wszystko skonsultować z fachowcem (oczywiście w sieci można znaleźć wiele fajnych, bezpłatnych planów treningowych – tak jak np. nasz maratoński).
Jak to wygląda w praktyce?
Mam w tygodniu cztery treningi „obowiązkowe” i jeden dodatkowy. Psa zabieram na co najmniej dwa., maksymalnie na trzy. Uważam, że więcej nie trzeba.
Psa zabieram na wybiegania w spokojnym tempie oraz na jeden trening, na którym „coś się dzieje” – najczęściej interwały.
Taki interwałowy trening wygląda tak: 15 minut spokojnego biegu, krótka rozgrzewka. Cztery kilometrowe odcinki w określonym, szybkim tempie (ja z psem biegam je obecnie po 4 min na km), przeplatane 2,5-minutowym odpoczynkiem (chodzi o to, żeby jednak nie odpocząć do końca). Interwały doskonale robi się w towarzystwie – Flicka przy drugim psie mobilizuje się, traktuje taki szybki bieg trochę jak zabawę.
Bardzo fajnie wyszedł nam też bieg tempowy. Tak jak w interwałach biegamy tu kilometrowe odcinki w określonym tempie i przeplatamy odpoczynkiem. Tylko: odcinków jest więcej, tempo spokojniejsze, przerwy krótsze.
Kompletną porażką okazał się bieg zmienny. Byłam wtedy tylko z Flicką (może to też miało wpływ). Chodziło o to, żeby przez 51 minut biec według zasady: 2 minuty powoli, 1 minuta interwałowym tempem – i tak na zmianę. Flicka po półgodzinie odmówiła współpracy. Myślę, że zwyczajnie się znudziła – zaczęła biec obok mnie i skakać. Resztę treningu więc przetruchtałyśmy (a kolejny bieg tempowy zrobiłam bez psa – bo też akurat nie miałyśmy towarzystwa).
Flicka za to bardzo lubi przebieżki, które robimy na zakończenie treningów bieganych wolnym tempem. Bardzo to fajne zawsze jest – taki radosny akcent na koniec.
GDZIE BIEGAMY
Weekendowe treningi staramy się robić w lesie. To są dla psa (i dla mnie) najprzyjemniejsze treningi. Zwykle na Kabatach, ale czasem jeździmy też do Kampinosu. Latem jest łatwiej, bo treningi w tygodniu można też zrobić w lesie (czy rano, czy wieczorem – jest po prostu widno). Mieszkamy na Służewie nad Dolinką, ale bieganie po naszym parku zwykle jest skazane na porażkę. Po prostu to teren codziennych spacerów Flicki – tu ma mnóstwo spraw do załatwienia, obwąchania, sprawdzenia, obsikania. Ciężko skupić się na bieganiu i zwykle jest to męka dla nas obu.
Czasem zabieram Flickę na bieganie po asfalcie – ale nie bardzo to lubi. Zwykle bardzo szybko zaczyna biec obok mnie, zamiast przodem. Pozwalam na to (ale nie wzmacniam takiego biegu pochwałami – chwalę za każdym razem, kiedy chociaż na chwilę zdecyduje się biec przodem). Po asfalcie nie biegamy więcej niż 10 km.
Od czasu do czasu robimy trening na Skarpie Ursynowskiej – fajna, „bardzo terenowa” trasa (korzenie, miejscami wąska ścieżka, gwałtowne podbiegi, zakręty, zbiegi) – Flicka ją lubi. Rzadziej wybieramy się na pola między Wilanowską a osiedlem przy ul. Pory. Ot tak, okazyjnie – dla urozmaicenia. Bo okazuje się, że nowe miejsca biegowe bardzo motywują mojego psa.
I NA KONIEC…
Bieganie z psem weryfikuje czasem plany. Flicka nie wie, że dziś biegamy takim, a takim tempem, że musimy zrobić 10, a nie 5 powtórzeń czegoś tam. Zasada nr 1 – PSA NIE WOLNO DO NICZEGO ZMUSZAĆ. Jeśli Flicka nie chce czegoś robić – staram się oczywiście ją zachęcić, ale jak to nie przynosi efektu – zmieniamy plan. W psim bieganiu pies zawsze jest na pierwszym miejscu.
Warto przeczytać
Szukając kiedyś tekstów na temat treningów z psem, znalazłam ciekawy materiał na stronie Związku Kynologicznego w Polsce. Dotyczy żywienia i trenowania psów zaprzęgowych. Dużo w nim konkretnych informacji dotyczących nie tylko sposobów trenowania z psem, ale też tego, jak się organizm psa podczas wysiłku zachowuje. Materiał można znaleźć TU.
Blog Pauliny
O psim bieganiu i naszych treningach przeczytacie też na blogu Pauliny: RUNNING DOG
>>>ZOBACZ TAKŻE
Wszystko o bieganiu z psem