Przez bite siedem lat flexi była naszą podstawową smyczą na krótsze spacery. I nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Przypadek sprawił, że od dwóch miesięcy używam tylko zwykłej, przepinanej smyczy. I wiem jedno. Nie wrócę do flexi. Bo między mną a Flicką zadziała się MAGIA.
Tak, wiem. Spece wszelkiej maści od psiego wychowania od zawsze mówili, że flexi nie jest najlepszym wyborem. Jeśli używasz flexi, też pewnie czytałeś przynajmniej jeden taki tekst. Na przykład ten Katarzyny Wawryniuk. Ale ja jestem z natury uparta. Czasem głupio uparta. I tak było w tym przypadku, bo mądrości mądrościami, ale ja i tak wiedziałam swoje.
Czemu tak lubiłam flexi?
Codzienne spacery mojej Flicki w większości są smyczowe. Flexi dawała mi poczucie, że mój pies ma większą swobodę. Niby w tekstach o flexi wszędzie jest, że to mit, ale nie przekonywało mnie to ani trochę. No bo w końcu 5 metrów, to znacznie więcej niż 2 na przepinanej smyczy. Starałam się, kiedy to możliwe blokować smycz (choć bardzo nie lubiłam momentu zwalniania taśmy, bo jednak wtedy smycz gwałtownie się napinała).
Flicka chodzi w szelkach (obroża jest u nas ozdobą i miejscem na adresówkę). Miałam więc też poczucie, że to ewentualne napięcie jest zdecydowanie mniejsze, niż gdybym przypinała flexi do obroży.
Zwykłej przepinanej smyczy używałam tylko na wypady na miasto (w praktyce wychodziło to raz w tygodniu, kiedy jeździmy do pracy do radia) i w podróży. Na dłuższe szlajanie po lesie ubieram pas i Flicka idzie na amortyzowanej lince (wtedy chętnie ciągnie i ładnie pracuje podczas wędrówki, na czym mi zależy).
Dlaczego odstawiłam flexi?
Przypadkiem. Rodzinna sytuacja i konieczność opieki nad bliską osobą sprawiły, że na początku grudnia wszystko stanęło na głowie. Żyjemy na dwa domy i ciąganie tony psich bambetli w obie strony to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Zwykła smycz jest poręczniejsza, kiedy przy okazji spaceru musisz jeszcze coś załatwić, a teraz często mi się to zdarza. Doszedł też drugi, bardzo prozaiczny powód. Kupiłam piękny świateczny komplet – smycz i obrożę. No i kiedy go nosić, jak nie zimą? 😉
Co się właściwie wydarzyło?
Napisałam to na początku. Zadziała się MAGIA. Wiem, wielu świadomych i mądrych psiarzy kiwa teraz głową, bo przecież to wiadomo, oczywiste, „zawsze to mówiłem”. No ale ja nie do Was piszę 🙂 Piszę do tych wszystkich wyznawców flexi, którzy nie wyobrażają sobie bez niej życia, jak ja jeszcze dwa miesiące miesiąc temu. Równie dobrze mogłabym ten tekst napisać już miesiąc temu. MIESIĄC. Właściwie tyle wystarczyło, żebym zrozumiała, jak wiele traciłam przez te wszystkie lata… Nagle zauważyłam, że pies większość czasu idzie na luźnej smyczy i kiedy tylko ta delikatnie się napręży, natychmiast dostosowuje tempo i luzuje smycz. Czuję się trochę dziwnie, bo przez większość spaceru nie czuję, że pies jest na drugim końcu smyczy. Jestem wręcz zachwycona tym, jak cudownym narzędziem komunikacji jest zwykła smycz! Odkryłam spacery na nowo. Flice coraz rzadziej zdarzaja się nagłe szarpnięcia. Stała się dużo spokojniejsza i bardziej zrelaksowana na spacerach. Trudno mi to opisać słowami (nawet jak teraz czytam to, co napisałam, to widzę, jakie to straszne banały). Wiele kwestii to rzeczy bardzo subtelne. Właściwie to mogę napisać, że stałam się lepszym opiekunem psa (jeju, znowu lecę w górne tony…)
Wahałam się, czy pisać w ogóle ten tekst. Ale pomyślalam sobie, że jeśli tak jak na mnie nie działały na Ciebie mądre teksty psich behawiorystów i trenerów, to być może przekona Cię moja historia. Zrób eksperyment. Ostaw flexi na miesiąc. Bo uwierz mi, te 2-3 metry więcej na flexi to tylko złudna swoboda. Wcale nie zauważyłam, żeby Flice tego brakowało. Zyskałyśmy za to coś niezwykle cennego i pięknego. Wiem, to znowu zabrzmi jak banał, ale inaczej nie umiem tego napisac – po prostu przez tę smycz komunikujemy się i rozumiemy doskonale.
PS. No i wreszcie nie ma tego wkurzającego dźwięku blokowania i zwalniania taśmy!