Pomieszanie z poplątaniem na starcie (fot. A. Baczyńska-Kopeć) |
Myślicie, że psa takiego jak husky, nie da się zmęczyć? No to opowiem Wam, jak tego dokonałam i potem w ramach rekompensaty zrobiłam Flice porządny, psi masaż…
Zawody, które odbyły się 16 lutego w łódzkim Lesie Łagiewnickim były drugimi z tegorocznego cyklu Dog Orient. Dla nas jednocześnie drugimi, podczas których startowałyśmy w klasie SPORT – czyli na 25 km. Oczywiście tak jak zawsze, na zawody wybrałyśmy się w zespole: ja z Flicką oraz Paulina z Pajką.
Po perypetiach związanych z dojazdem na poprzednie imprezy i naszym talentem do gubienia się, tym razem dojazd do Łodzi wydawał się dziecinnie prosty – byle dojechać do autostrady, a potem w odpowiednim momencie zjechać. Wyposażone w wydrukowane mapki z dojazdem do miejsca startu tym razem trafiłyśmy bezbłędnie. Ponieważ Łódź jest blisko Warszawy, tym razem zrezygnowałyśmy z noclegu. Trochę jednak przekalkulowałyśmy czas dojazdu i w biurze zawodów stawiłyśmy się zaledwie pół godziny przed startem. Po błyskawicznej rejestracji, przebraniu się (i tym samym przegapieniu całej odprawy dla zawodników) uzbrojone w mapy, bez żadnej rozgrzewki, wystartowałyśmy.
Nasz podstawowy cel: nie zgubić się. Tym razem ułatwiła nam to mapa w skali 1:15 000. Pierwsze punkty zaliczałyśmy bez większych potknięć. Czułyśmy się świetnie, dobrze nam się biegło. Pierwsze zwątpienie dopadło nas przy punkcie 6. A właściwie w miejscu, gdzie ten punkt powinien być… W końcu, po długim kluczeniu po śniegu i krzakach, okazało się, że punkt jest. Przy samej ścieżce. Tyle, że… pod ziemią! Dosłownie schowany w głębokim na wysokość człowieka dole. Zupełnie niewidoczny ze ścieżki! Klnąc w duchu tego, który zgotował nam taką atrakcję, ruszyłyśmy dalej. Po tej punkcie „podziemnym” przyszła kolej na punkt na skarpie, równie sprytnie ukryty. Potem było już łatwiej. Tu muszę szczególnie podziękować pani z punktu żywieniowego (i jednocześnie punktu 9.), który mieścił się w Barze Modrzewiak. Właścicielka baru pokazała nam, którą drogą biec do kolejnego punktu.
O ile wcześniej cały czas ktoś nam towarzyszył na trasie – czy to za nami, czy przed nami, po punkcie 9. zostałyśmy na szlaku same. Pokonywałyśmy trasę równym tempem, starając się nie zgubić. Łódzkie wzniesienia dały mi ostro w kość, bo zwykle trenujemy na płaskich trasach (jak się potem okazało, także Flicka odczuła to w swoich psich łapach).
Na koniec spotkałyśmy na trasie Tomka z Alaską ze Sfory Wrocław. Na metę wpadliśmy w kolejności: Paulina z Pajką, ja z Flicką i Tomek z Alaską. Mój czas – 4:16:04 i trzecie miejsce w kategorii kobiet (bezkonkurencyjna była jak zwykle Marzka Janerka – Moroń, która ze swoim Brysiem zaliczyła trasę w 2:50:38). Oczywiście nie omieszkam się pochwalić, że drużyna Dreamliner, do której z Pauliną należymy, w klasyfikacji drużynowej jest na pierwszym miejscu.
Flicka na trasie biegła pięknie. Byłam z niej jak zwykle bardzo dumna i nie zważając na swoje bóle w mięśniach postanowiłam nie rezygnować z niedzielnego treningu agility (o trenowaniu agility z huskym, obiecuję, jeszcze kiedyś napiszę;)). W niedzielę okazało się, że mój pies wcale nie ma ochoty ćwiczyć. Co więcej – nie ma nawet ochoty wszczynać awantur (co w swej naiwności w pierwszej chwili wzięłam za nagły postęp w grzeczności mojego psa na treningach). Na przeprosiny po niezbyt udanym treningu wymasowałam Flice wszystkie psie mięśnie. Niemal mruczała z zadowolenia, a potem przespała calusieńką niedzielę.
Dog Orient to jedna z najlepszych jakie znam forma aktywności z psem. Dla każdego – bo każdy może wybrać dystans na miarę swoich możliwości.
My już trenujemy do wiosennej edycji. Mamy dużo czasu, bo kolejne zawody 11 maja (a to oznacza, że wszyscy, którzy narzekali na zimno i śnieg, teraz nie będą już mieli żadnej wymówki!).
Do zobaczenia na trasie kolejnego Dog Orient!
Więcej o zawodach i moją relację z poprzedniej imprezy znajdziecie TU.
Odsyłam także na stronę Dog Orient.
>>>ZOBACZ TAKŻE:
Słów kilka o sprzęcie do biegania z psem
OGŁOSZENIE