Nie zostawiam Flicki pod sklepami. Koniec. Kropka. Ale nie chcę potępiać tych, którzy zostawiają. Sama kiedyś do nich należałam. Zamiast tego napiszę, dlaczego już nie zostawiam. I co robię, kiedy jestem z psem i chcę/muszę coś kupić.
Żeby nie było wątpliwości. Flicka umie zostawać. To jedna z rzeczy, których się szybko nauczyła. Siedzi grzecznie i czeka. Nie da się pogłaskać obcemu (powiedział mi to pan, który chciał pogłaskać pod moją nieobecność – pobiegłam wtedy szybko na pocztę w niewielkim centrum handlowym na warszawskim osiedlu).
Przestałam zostawiać, kiedy Flicka uciekła spod sklepu. Wracałam z porannego spaceru i jak zwykle chciałam kupić bułki. Pies za smycz do płotka, ja biegiem po bułki. Idealnie. Sklep pusty, wzięłam bułki, zapłaciłam, wychodzę: przy płotku smycz i szelki. Psa nie ma. Na szczęście znalazła się na pobliskiej polance. Uciekła, bo wystraszyła się odśnieżarki. Wystarczyło, że zostawiłam ją bez nadzoru na dwie minuty!
Wiadomo, człowiek jest wygodny. Skoro i tak jest na spacerze, to nie chce się wracać do domu i jeszcze raz wychodzić po to, żeby kupić te nieszczęsne bułki.
W Warszawie, na Służewie, rozwiązałam to tak, że zmieniłam miejsce zakupów. Były tam dwa niewielkie sklepiki. Nie tylko małe, ale i przeszklone. Nie znajdujące się przy ulicy. Przypinając psa na zewnątrz nie spuszczałam go z oka. Gdy coś się działo, mogłam zareagować natychmiast, bo byłam od psa 2-3 metry (np. kiedy nagle pod sklep zajechała śmieciarka i Flicka wpadła w panikę, albo kiedy małe dziecko podbiegło, żeby ją pogłaskać).
W Szczecinie, na os. Bukowym, tak prosto nie jest. Nie ma tu takich sklepików pod którymi mogłabym zostawić psa. Albo blisko ulicy, albo nieprzeszklone. Zwykle więc – jeśli chcę mieć świeży chleb rano – biegam dwa razy. Najpierw z psem, potem po chleb. Czasem odwrotnie. Czasem wychodzimy z Michałem razem. Wtedy jedno z nas jest z psem, drugie robi zakupy. Są też dwa sklepiki, do których mogę wejść z psem. Nie są to akurat moje ulubione (pod względem asortymentu), no ale fajnie, że są. Awaryjnie mogę tam zrobić zakupy z psem.
Zostawmy jednak osiedlowe zakupy. Często jeżdżę z Flicką. Jesteśmy wtedy same. Nie mogę jej odprowadzić do domu, poprosić Michała o pomoc. A wiadomo – zakupy trzeba jakieś zrobić. Bo na przykład skręca mnie z głodu i niekoniecznie mam ochotę na baton z kiosku ruchu. Opcji jest wtedy kilka:
1. Idealna czyli taka, kiedy do sklepu mogę wejść z Flicką. I wbrew pozorom nie są to jakieś wyjątkowe sytuacje. Wiele jest przyjaznych psom miejsc i życzliwych ludzi.
2. Szukam sklepu typu „kiosk”. Czyli takich, w których zakupy robi się bez wchodzenia do środka. Niewiele jest takich, ale się zdarzają.
3. Proszę kogoś, żeby popilnował mi psa. Przypinam wówczas Flickę do płotka/słupka/drzewa, ale nie zostaje sama. Stoi przy niej człowiek, który natychmiast mnie zawoła, jeśli coś by się działo.
4. Proszę kogoś (czasem sprzedawcę, przez drzwi), żeby kupił mi to, czego potrzebuję. Czasem wykorzystuję sytuację, kiedy sprzedawca jest np. na papierosie – proszę o produkty, daję pieniądze, dostaję zakupy i resztę.
5. Jeśli to „technicznie” możliwe, zostawiam psa przed samymi drzwiami i trzymając smycz wchodzę do środka. Proszę o produkty, płacę, wychodzę.
6. Jeśli żadna z powyższych opcji nie jest możliwa, nie robię zakupów. Zadowalam się wspomnianym batonem z kiosku.