Strachy na lachy – czyli jak nauczyć psa podróżowania

Gdybym przejęła się lękami Flicki, dziś zapewne w ogóle nie podróżowałybyśmy pociągami, autobusami i jak ognia unikałybyśmy miejsc, gdzie są schody ruchome. Psie strachy można i moim zdaniem trzeba przełamywać. Dla komfortu własnego i dla komfortu psa.

Ostatnio uświadomiłam sobie, że bardzo często słyszę od ludzi zdania w stylu: „Ale masz fajnie, że Flicka jest taka spokojna. Z moim psem nie da się podróżować, bo… (w miejsce kropek można wstawić milion powodów związanych z psim strachem: boi się pociągów, hałasu, tłumu, nie lubi autobusów itp). Ja wtedy pytam: „A jak często podróżowaliście?”. I wówczas okazuje się, że zwykle… tylko raz. Ten jeden raz okazał się porażką, więc więcej prób nie było.

Dlatego napiszę o naszych porażkach przy pierwszych próbach podróżowania. Bo to nie jest tak, że Flicka urodziła się z „genem” podróżowania, tylko pewne rzeczy po prostu z nią wypracowałam.

1. Flicka bała się wsiadania do autobusów. Nie wiadomo dlaczego. W autobusie było wszystko dobrze, ale sam moment, kiedy autobus podjeżdżał na przystanek i trzeba było wsiąść, powodował psią panikę – cofanie się, próbę ucieczki, szamotanie na smyczy.

2. Jeszcze większą panikę wywoływały w niej ruchome schody. Już sam ich dźwięk powodował, że próbowała za wszelką cenę uciekać w przeciwnym kierunku, zapierała się, mówiąc kolokwialnie – ostawiała mi naprawdę niezły cyrk.

3. Wsiadanie i wysiadanie z pociągu, kiedy wejście jest wysoko nad peronem (zwykle pociągi z metalowymi schodkami). Dwa razy było naprawdę niebezpiecznie. Pierwszy raz, kiedy Flicka na dworcu Warszawa Centralna przy wysiadaniu tak spanikowała, że wydostała się z szelek i pobiegła w głąb pociągu – na szczęście wróciła zaraz i w końcu jakoś wysiadłyśmy, chociaż byłam już gotowa pakować bagaże z powrotem do pociągu i wysiąść na Wschodniej.  Drugi raz w Szczecinie Dąbiu, kiedy widząc, że będziemy wysiadać i że nie ma innej opcji, po prostu wyskoczyła jednym susem z pociągu przede mną, a ja puściłam smycz. Na szczęście na dole stał mój tata, który szybko ją przechwycił, ale serce miałam wtedy w gardle. Raz była też sytuacja nieco zabawna – Flicka nie chcąc wsiąść do pociągu (chyba gdzieś na Śląsku wtedy byłyśmy), bo drzwi wysoko, a przerwa między pociągiem a peronem duża, usilnie właziła… pod pociąg. Na szczęście był podstawiony, więc miałam chwilę, żeby jakoś ją przekonać do skoku w górę.

I TERAZ NAJWAŻNIEJSZE: nie odpuściłam jej. Za każdym razem, kiedy pojawiał się problem, robiłam wszystko, żeby zniknął. Po kolei było to tak:

1. Z autobusami poszło chyba najprościej. Na spacerach starałam się chodzić od czasu do czasu w pobliżu przystanków – żeby podjeżdżający autobus przestał robić na psie jakiekolwiek wrażenie. Żeby stał się normalnym elementem krajobrazu, nieszkodliwym, zwykłym. Oczywiście starałam się też dużo jeździć. „Normalność” nie przyszła od razu, ale przez to, że pies niejako nie miał wyjścia – kolejne próby wsiadania do autobusu robiły już na nim coraz mniejsze wrażenie.

2. Ruchome schody były wyzwaniem. Mogłam odpuścić. Omijać ruchome schody. Korzystać ze zwykłych, albo z wind. Ale uznałam, że to bez sensu. Że lepiej pomóc psu uporać się ze strachem. Wystarczył tak naprawdę jeden dzień. Pojechałam z Flicką na stację metra Politechnika. Tam są ruchome schody w górę i obok: zwykłe. Wyposażona w cały arsenał najlepszych smaczków, najpierw oswoiłam ją trochę z samym dźwiękiem i bliskością schodów. Łaziłyśmy w dół i w górę zwykłymi, Flicka dostawała mnóstwo nagród. Potem przyszedł czas na jazdę ruchomymi. 3-4 pierwsze razy wyglądały tak, że bardzo zdecydowanym krokiem (właściwie to niemal biegiem), na krótkiej smyczy, prosto ze zwykłych schodów, wchodziłam z psem na te ruchome. Natychmiast dostawała mnóstwo smaczków i pochwał. Fakt, ludzie dziwnie na mnie patrzyli, jak tak kursuję w górę i w dół, ale to naprawdę zdało egzamin. W kolejnych tygodniach starałam się bywać w miejscach gdzie są schody ruchome, żeby jej jak najbardziej spowszedniały i dziś bez problemu śmigamy sobie takimi schodami. Raz tylko potem zdarzyła się zabawna sytuacja, kiedy na dworcu centralnym schody na peron były zepsute. Flicka na nich stanęła i… nie chciała iść. Bo przecież po ruchomych się nie chodzi 🙂

3. Najgorsze były pociągi. Ludzie na peronie i ich „mądrości”, w jaki sposób przekonać psa, do tego żeby wsiąść. Moment wysiadania i mój ogromny stres, jak to się tym razem skończy – tym bardziej, że oprócz psa, mam jeszcze bagaże. Jednak po akcji z wypięciem się z szelek, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić, bo inaczej dojdzie do jakiegoś nieszczęścia.
Zrobiłam to tak – podczas odwiedzin u moich rodziców w podszczecińskim Gryfinie poszłam z Flicką na tamtejszy dworzec. Pociągi, które kursują na trasie Szczecin-Gryfino-Szczecin zwykle bardzo długi stoją na peronie (kilkadziesiąt minut lub dłużej). Peron nisko, drzwi pociągu wysoko, metalowe schody – czyli wszystko, co najgorsze. Idealne miejsce do ćwiczeń 🙂 Poszłam z Flicką na peron i po prostu: ćwiczyłyśmy wsiadanie i wysiadanie. Wysiadanie takie, że najpierw ja – i dopiero jak ja wyjdę, może wyskoczyć pies. Wsiadamy odwrotnie – najpierw wskakuje Flicka, potem wsiadam ja.
To naprawdę przyniosło efekt. Owszem, wsiadanie i wysiadanie nie jest nadal naszym ulubionym momentem podróży (nawet jak jestem bez psa, to wysiadanie na niektórych stacjach to niemal cyrkowy wyczyn), ale mamy na to swój opracowany schemat i po prostu się go trzymamy.

CZY TO WSZYSTKO?

Nie. Mamy jeszcze jeden strach. Jeszcze nie opanowany. Flicka bardzo nie lubi tych jeżdżących, czyszczących podłogi maszyn. Pojawiają się czasem na dworcach kolejowych, w dużych sklepach. Oswojenie z nimi to jeden z punktów na naszej liście rzeczy do zrobienia.

zdjęcia: dogografia.eu (1,3), Zapsieni w Sieci (2)

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Pies w pociągu – jakie są przepisy i ile to kosztuje.
Jak przygotować psa do podróży pociągiem.