HISTORIA JEDNEJ INTERWENCJI

Nastolatka traktuje psa jak kucyka – zakłada mu wędzidło, zaprzęga do wózka, każe skakać. Zamieszcza zdjęcia dręczonego zwierzęcia na blogu. Ta sprawa od wczoraj bulwersuje internet. Mnie też zbulwersowała. Ale nie tylko ze względu na psa, ale przede wszystkim na sposób w jaki została przeprowadzona „interwencja”.
Na początek jedno wyjaśnienie, żeby nie było nieporozumień: w żaden sposób nie usprawiedliwiam tego, co dziewczynka robiła z psem. Interwencja odpowiednich służb była tu bardzo potrzebna.
O sprawie dowiedziałam się, bo ktoś ze znajomych udostępnił link Straży dla Zwierząt w Polsce. I co widzę? Link do bloga nastolatki i prośbę, aby internauci pomogli odnaleźć sprawcę bestialskiego traktowania psa. Straż dla Zwierząt napisała: „Z informacji, jakie posiadamy właściciel tego psa mieszka w Nakle nad Notecią”.
Weszłam w podany link. Blog nastolatki. A na nim pies, którego, jak sama pisze, „tresuje na kucyka”. Już w opisie bloga jest informacja, z jakiego miasta pochodzi autorka. Na fejsbukowej tablicy Straży dla Zwierząt zawrzało. Bo internauci są sprytni, szybcy. Sprytniejsi i szybsi niż Straż dla Zwierząt. Szybko wynajdują zdjęcia pokazujące twarz dziewczynki, ale też ochoczo piszą, co o niej myślą („Może by tak wędzidło w pysk tej siksy?”, „Ja bym tej suce głupiej sama takie coś założyła. Bezmózgi były, są i będą chodzić po tej planecie” – to tylko dwa przykłady. Z tych łagodniejszych)
Jak już napisałam na początku. Zdjęcia na blogu szokują. To jest dręczenie psa. Ale jakim prawem Straż dla Zwierząt – zamiast podjąć prawdziwą interwencję pozwoliła na lincz nastolatki?
Ktoś poinformował o sprawie także inną organizację – Pogotowie dla Zwierząt. – Otrzymaliśmy kilkanaście maili i telefonów – mówi Grzegorz Bielewski z Pogotowia. – W ciągu kilkudziesięciu minut udało nam się ustalić dane dziewczynki, wezwaliśmy z Piły biegłą zoopsycholog, powiadomiliśmy policję i w jej asyście pojechaliśmy pod wskazany adres – opowiada. – Zależało nam, aby zrobić to, kiedy dziewczynki nie było w domu. Rozmawialiśmy z jej rodzicami.
Według jego relacji pies był zapchlony, nie miał dostępu do wody. Biegła uznała, że psa należy odebrać. Obecnie jest badany, ma zapewniony dom tymczasowy. Nie oznacza to jednak, że nie wróci do rodziny z Nakła.
Rozmawiałam z Justyną Andrzejewską z Komendy Powiatowej Policji w Nakle. Mieli dwa zgłoszenia w tej sprawie. – Jedno anonimowe, telefoniczne, oraz zgłoszenie od Pogotowia dla Zwierząt. Straż dla Zwierząt nie kontaktowała się z nami w tej sprawie – mówi. Sprawą psa zajmuje się teraz wydział do spraw nieletnich.
Zadzwoniłam do Straży dla Zwierząt. Rozmawiałam z Mateuszem Jandą, który odebrał telefon. Wprawdzie szybko oznajmił, że nie udziela wywiadów telefonicznie i zaprosił do siedziby Straży osobiście, zdążyłam jednak zapytać, dlaczego umieścili link do bloga i wręcz sprowokowali do publicznego linczu dziewczyny. – Aby internauci pomogli nam odszukać sprawcę – nie ukrywał.
Jestem naprawdę wściekła. Bo czy na tym ma polegać interwencja w sprawie zgłoszenia o znęcaniu się nad psem? Na rzuceniu linka do bloga dziewczynki i hasłem: drodzy internauci, pomóżcie nam znaleźć?! Ja nie twierdzę, że polskie organa ścigania są zawsze nieomylne, szybkie i skuteczne. Ale błagam! Od organizacji pożytku publicznego jaką jest Straż dla Zwierząt wymagam profesjonalnego działania. Bo wrzucić fotkę w internet mógł każdy. A Straż dla Zwierząt mogła realnie interweniować.
Dodam jeszcze, że to ode mnie pan Janda dowiedział się, że pies już został odebrany rodzinie z Nakła. Niedługo po naszej rozmowie ze strony Straży został wykasowany post z linkiem i setkami hejterskich komentarzy – przynajmniej tyle. W sieci nie ma już też bloga nastolatki.
I może machnęłabym na to wszystko ręką. Ale po pierwsze: chodzi tu nie tylko o dręczonego psa, ale też jakby nie patrzeć o dziecko – nastolatkę, której być może też trzeba pomóc. A po drugie, to nie pierwsza sytuacja, kiedy Straż dla Zwierząt „prosi o pomoc internautów”. Jakiś czas zamieściła zdjęcie zabitego psa i blachy z numerem rejestracyjnym samochodu kierowcy z Białegostoku. Jednocześnie zawiadomiła policję – i brawo. Po policja może bez trudu ustalić właściciela auta mając jego numery. Odszukałam to zdjęcie. Pod nim Straż dla Zwierząt w jednym z komentarzy chwali się, że policja skierowała wniosek do sądu przeciwko kierowcy. Zamieszcza też pismo z policji skrupulatnie zamazując w nim dane mężczyzny, w tym… numery rejestracyjne samochodu. Pan Janda twierdzi, że nie zamieścili zdjęcia z oderwaną blachą na stronie, a „jedynie udostępnili”. A ja pytam: po co? Nie wystarczyłoby zawiadomienie policji?
Od pana Jandy usłyszałam, że mam go nie pouczać jak przeprowadza się interwencje. Nie pouczam (nawet bym nie śmiała). Mówię tylko, co o tym myślę.

Katarzyna Świerczyńska
(zdjęcie pochodzi z usuniętego już bloga nastolatki)