Niedzielne zawody były moją i Flicki rocznicą. Rocznicą momentu, w którym ona pokazała, że do takiego biegania jest stworzona, a ja postanowiłam, że mój kolejny biegowy rok podporządkuję przygotowaniom do canicrossowej jesieni.
O tym naszym nagłym zauroczeniu pisałam TU. Dziś czas na pierwsze podsumowanie. Pierwsze, bo w końcu sezon dopiero się zaczął. Na początek musze jeszcze podkreślić jedną rzecz – łódzkie zawody były organizowane przez Klub Sportowy Alaska. NASZ KLUB. Bo od niedawna mamy z Flicką zaszczyt biegać w jego barwach.
W Łodzi wywalczyłyśmy drugie miejsce, ustępując zwyciężczyni – Jolancie Kałat z KSiP Zorza – 3 sekundy. Trzecie miejsce wywalczyła Monika Jakubaszek z Runnerem – oczywiście z KS Alaska.
Jestem zadowolona. Bardzo. Przyznam, że trochę się bałam tych zawodów. Bo jeśli się trąbi wszem i wobec, że trenuje się do canicrossu, że przez to odpuszcza się starty w maratonach i innych fajnych biegach gdzieś po drodze, a bierze udział jedynie w tych, które w jakiś sposób sa pomocne w realizacji celu, że co miesiąc wydaje się pieniądze na plan treningowy, to gdyby coś poszło nie tak – też wypadałoby to otrąbić wszem i wobec.
Trasa w Lesie Łagiewnickim miała 4300. Nasz czas: 17’08.
Trasa była mocno crossowa, a ja kompletnie zawaliłam zbiegi. Szczególnie jeden dłuższy, ostry zbieg. Co tu dużo mówić – spanikowałam i zamiast puścić się na łeb na szyję za Flicką, zaczełam hamować. Kosztowało to i siły, i cenne sekundy. Prawda jest taka, że wolę ostre podbiegi, niż ostre zbiegi. Nie jestem typem kaskadera 😉 Te zbiegi to na pewno rzecz, nad którą jeszcze muszę dużo popracować. Przede wszystkim nad tym, co siedzi w głowie.
Ostry podbieg na trasie to była bułka z masłem. Tym bardziej, że Flicka wzorowo mnie na tę górkę wciągnęła.
Właśnie – Flicka. Wspaniale się dziewczynka spisała. Wprawdzie ostatni kilometr już nieco odpuściła, szczególnie jak zrównałyśmy z się z naszą klubową koleżanką Moniką i jej Runnerem (co widać na zdjęciu powyżej) – ale jestem przekonana, że będzie się rozkręcać z zawodów na zawody.
O Flice i tym, jak przygotowywałam psa do sezonu, wkrótce napiszę więcej. Powiem tylko tyle, że bardzo szybko musiałam zweryfikować moje oczekiwania wobec szczegółowo zaplanowanych treningów z psem 😉
A już w piątek jedziemy na zawody w Minikowie, a 11-12 października – ścigamy się na warszawskich Młocinach. Po Łodzi mam ogromny niedosyt – bo wiem, że nie był to bieg na 100 proc. naszych możliwości. Tym bardziej nie mogę doczekać się kolejnych startów.
I po raz kolejny zachęcam Was z całych sił – jeśli biegacie ze swoimi psiakami, choćby rekreacyjnie – startujcie w zawodach. To wspaniała przygoda. W canicrossie może wystartować każdy pies, nie ma tu znaczenia rasa. A na dowód – zdjęcie autorstwa Karoliny Potockiej takiej oto pary. Dla mnie to oni byli bohaterami łódzkich zawodów:
fot. inesSport, K. Potocka
>>>ZOBACZ TAKŻE:
Canicrossowy alfabet – czyli o co w tym wszystkim chodzi
O psich zawodach i ludzkim ściganiu